- Sądeccy studenci są na granicy. „Te kolejki przypominają mi marsze śmierci”, sadeczanin.info
- Z Kobylanki do Budomierza. Pomoc dotarła na miejsce, wolontariusze dziękują za wielkie serca, gorlice.naszemiasto.pl
- Solidarni z Ukrainą, Gazeta Gorlicka
- Damian Miarecki, strażak i ratownik z Kobylanki pomaga na Ukrainie. Trwa zbiórka najpotrzebniejszych artykułów. Pomóżmy!, gorlice.naszemiasto.pl
- Młodzi ratownicy z Sądecczyzny pojechali na Ukrainę pomagać uchodźcom, RDN
Sądeccy studenci są na granicy. „Te kolejki przypominają mi marsze śmierci”
sadeczanin.info, 27/03/2022
Minął już miesiąc, jak Rosja zaatakowała Ukrainę. W tym czasie polsko-ukraińską granicę przekroczyło ponad dwa miliony uchodźców wojennych, którzy znaleźli schronienie i dach nad głową w Polsce. Niestety końca wojny nie widać, a każdego dnia do naszego kraju trafiają kolejne osoby z Ukrainy. Najczęściej są to kobiety, dzieci, osoby starsze i mężczyźni, którzy nie są zdolni do służby wojskowej albo są w wieku popoborowym. Z pomocą uchodźcom wojennym pośpieszyli studenci ratownictwa medycznego z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, którzy jako wolontariusze pojechali na granicę polsko-ukraińską.
- Zostaliśmy podzieleni na kilka grup sześcioosobowych. Każda grupa jest na granicy przez tydzień. Pomagamy Ukraińcom zarówno po stronie polskiej, jak i tym którzy czekają w długiej kolejce na odprawę po stronie ukraińskiej – wyjaśnia w rozmowie z dziennikarzem „Sądeczanina” ratownik medyczny Szymon Bochenek z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu.
Studentów z sądeckiej uczelni można spotkać na przejściach granicznych Korczowa – Krakowiec i Budomierz – Hruszów. Do tej pory już osiemnaście osób wyjechało na granicę w ramach wolontariatu. Studentów wspiera dyrekcja i wykładowcy PWSZ.
- Nasza praca polega na udzielaniu doraźnej pomocy. Jeśli ktoś ma stany lękowe, ma podniesione ciśnienie krwi to takim osobom wykonujemy podstawowe badania i podajemy leki. Zdarzało się też, że zaopatrywaliśmy odmrożenia i oparzenia. Ponadto wspieramy tych ludzi rozmową. Pocieszamy ich i uspokajamy. Jest z nami tłumacz i wolontariusze z Ukrainy, którzy znają język polski. Dzięki ich pomocy bariera językowa nie stanowi żadnej przeszkody – tłumaczy Szymon Bochenek.
- Na granicy polsko-ukraińskiej byłem przez tydzień - od 14 do 20 marca. Gdy po raz pierwszy jako wolontariusz, a zarazem ratownik medyczny, znalazłem się po stronie ukraińskiej, to trochę bałem się. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać i co mnie spotka. Cały czas miałem z tyłu głowy, że znajduję się na terenie państwa, w którym toczy się wojna, ale z drugiej strony wiedziałem, że muszę jak najlepiej wykonać swoją pracę i pomóc osobom potrzebującym. Uchodźcy byli nam bardzo wdzięczni za pomoc i to nas motywowało do działania – dodaje.
Na granicę polsko-ukraińską razem ze swoimi kolegami i koleżankami ze studiów wyjechał również Patryk Tylka, który pochodzi z Podhala i jest studentem drugiego roku w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nowym Sączu.
- Gdy po raz pierwszy przyjechałem na granicę, nie mogłem uwierzyć w to, co tam zobaczyłem. Tłumy ludzi czekało na odprawę. Robiło się już ciemno. Było zimno, więc naszą pracę zaczęliśmy od przykrycia uchodźców kocami i folią życia. Rozdaliśmy im ogrzewacze do rąk – wspomina Patryk Tylka, który na granicy był przez dwa tygodnie, ale w najbliższym czasie znów chciałbym tam pojechać.
- Te kolejki ludzi ustawiające się przed przejściem granicznym, przypominały mi marsze śmierci podczas II wojny światowej, o których słyszałem na lekcjach historii. To jest straszny widok – dodaje.
Jak studentom udaje się pogodzić studiowanie z wolontariatem na granicy polsko-ukraińskiej?
- Musimy nadrobić zaległości, ale wykładowcy są nam bardzo przychylni, bo wiedzą, że to nie przez lenistwo nie ma nas na wykładach, ale że pomagamy ludziom, którzy uciekają ze swojego kraju przed wojną – wyjaśnia Patryk Tylka.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., fot. Patryk Tylka, Szymon Bochenek
Link do informacji: https://sadeczanin.info/wiadomosci/sadeccy-studenci-sa-na-granicy-te-kolejki-przypominaja-mi-marsze-smierci
Z Kobylanki do Budomierza. Pomoc dotarła na miejsce, wolontariusze dziękują za wielkie serca.
Gorlice, nasze miasto, Halina Gajda, 17 marca 2022
Damian Miarecki, strażak z Kobylanki, student w Instytucie Zdrowia nowosądeckiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej wraz z piątką kolegów i koleżanek zdecydowali się na wyjazd zorganizowany przez Stowarzyszenie Folkowisko na granicę Budomierz-Hruszew. Powstał tam punkt medyczny. W tym tygodniu do ekipy dołączyli ratownicy z Gorlickiego: Kasia, Marcin i Ewelina. Damian o pierwszych doświadczeniach mówi oszczędnie, ale mocno podkreśla: nie jestem tam sam.
Ich pierwszy dyżur w punkcie medycznym na polsko-ukraińskiej granicy w Budomierzu trwał ponad dobę. O tym, jak długo tam przebywali, zdali sobie sprawę dopiero później. Adrenalina, koncentracja dominowały – przyjechali tam, żeby pomóc. Przez te pierwsze dwadzieścia kilka godzin, przez punkt przewinęło się kilkadziesiąt osób. Wraz z lekarzami opatrywali, pielęgnowali, wspierali tych, którzy uciekają przed wojenną zawieruchą. Jednym trzeba było podać leki na ustabilizowanie ciśnienia, opatrzyć obolałe nogi, ratować przed hiperglikemią. Innym – podać rękę i dać się wypłakać. Damian, po chwili rozmowy dodaje: ktoś skomentował, że jedziemy na wojnę. Na miejscu przekonaliśmy się, co to naprawdę znaczy.
Przejście Budomierz-Hruszew działa od niespełna dekady. Wodząc palcem po mapie, znajdziemy go na trasie Lubaczów-Niemirów. Jest niewielkie, ale tonie zmienia nic, że w ostatnich dniach przewinęło się przez nie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wszyscy uciekają przed wojną.
- Najmłodsi mają dwa miesiące, najstarsi ponad dziewięćdziesiąt lat – opowiada.
Damian razem z pozostałymi kolegami i koleżankami działa w punkcie medycznym już po ukraińskiej stronie. Kolejka do przejścia liczy wiele kilometrów. Stoją w niej matki z kilkutygodniowymi maluchami, ale też – nie bójmy się tego słowa – starcy, zbliżający się do setki. Docierają tu z Kijowa, Charkowa i innych bombardowanych miast. Siłą rzeczy, nie mogą przemieszczać się cały czas – nie tylko z czysto fizycznych względów, ale też ogłaszanych co raz alarmów. Ludzie opowiadają później ratownikom, że na pokonanie ośmiu kilometrów potrzebowali kilkunastu godzin, nierzadko doby. Standardem jest, że na otwartej przestrzeni spędzają 20-30 godzin. Są przemęczeni, przerażeni, zziębnięci. Nocami temperatura wciąż spada o kilka stopni poniżej zera.
- Naszym zadaniem jest pomoc tym, którzy oczekiwanie znoszą najgorzej – opowiada. - Czasem trzeba podać leki, a czasem po prostu koc czy kubek gorącej herbaty. Żeby przetrwali do granicy – mówi dalej.
Z punktu medycznego, uchodźcy mają jeszcze dwa kilometry do granicy. Tam, na polską stronę są przepuszczani grupami po sto-dwieście osób. Dla wielu – najtrudniejsze. Każdy z oczekujących to inna historia, ale powtarza się jeden rytm: bomby, strzały, widok ciał dorosłych i dzieci, odgłosy wystrzeliwanych rakiet. Do tego brak jedzenia, wody, prądu. Damian przed oczami ma ponad dziewięćdziesięcioletnią mieszkankę Kijowa, która już w pierwszych dniach wojny, straciła całą rodzinę. Nie było jej w domu, gdy doszło do rosyjskiego ostrzału. Została sama.
- Chciała tylko przekroczyć granicę, uciec byle dalej – opowiada cicho.
Gardło ściska się na widok ojców, którzy żegnają się ze swoim dziećmi. Maluchy, choć o polityce nie mają pojęcia, to doskonale rozumieją, że dzieje się coś bardzo złego, że być może widzą tatę ostatni raz w życiu. Są więc krzyki, głośny płacz i nawoływanie.
- Na miejscu jest adrenalina, mnóstwo do zrobienia, więc nie myślisz o tym, co widzisz – opisuje. - Łzy przychodzą później. I nikt się ich nie wstydzi – dodaje.
Koniec minionego tygodnia, w rodzinnej Kobylance był bardzo gorący. Damian przyjechał na weekend do domu, ale nie miał czasu na odpoczynek. Wespół z mieszkańcami, strażakami, ale też powiatową społecznością, zbierał i segregował dary. Wystarczyło kilkanaście godzin, by zgromadzić ich na sporego busa.
- Dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel i pomogli w zebraniu wszystkich darów – podkreśla na koniec.
Transport, w niedzielę późnym wieczorem, dotarł na granicę. Nie ma wątpliwości, że najgorsze dopiero przed wolontariuszami – gdy do granicy zaczną docierać bezpośrednie ofiary wojny.
Link do informacji: https://gorlice.naszemiasto.pl/z-kobylanki-do-budomierza-pomoc-dotarla-na-miejsce/ar/c1-8727075?utm_source=facebook.com&utm_medium=gorlice-nasze-miasto&utm_content=wojna-na-ukrainie&utm_campaign=z-kobylanki-do-budomierza-pomoc-dotarla-na-miejsce
Solidarni z Ukrainą
Gazeta Gorlicka
Link do wywiadu Damiana Mareckiego: https://fb.watch/bYFEkWvCh8/
Damian Miarecki, strażak i ratownik z Kobylanki pomaga na Ukrainie. Trwa zbiórka najpotrzebniejszych artykułów. Pomóżmy!
Gorlice, nasze miasto, Halina Gajda, 10 marca 2022
Damian Miarecki, strażak ochotnik z Kobylanki kilka dni temu wyjechał jako wolontariusz, student w Instytucie Zdrowia nowosądeckiej PWSZ wraz z piątką kolegów i koleżanek na polsko-ukraińskie przejście Budomierz-Hruszew. Jego baza znajduje się już po drugiej stronie, dwa kilometry od granicy.
Damian nie zastanawiał się ani chwili. Gdy uczelnia ogłosiła komunikat, że poszukiwani są chętni na wyjazd, nie miał wątpliwości, że powinien tam być. Wraz z nim zdecydowała się piątka kolegów. Od kilku dni, niemal bez przerwy udzielają pomocy tym, którzy przed wojenną zawieruchą uciekają do Polski. Pod opiekę ratowników trafiają w różnym stanie zdrowia i w różnym wieku. Są pośród nich noworodki, ale też schorowani seniorzy. Są wycieńczeni długą, często pieszą drogą do granicy.
Punkty zbiórki:
Remiza OSP Kobylanka 10.03.2022, godz. 16-19
11.03.2022, godz. 9-11, 17-20
Redakcja Gazety Gorlickiej, ul. 3 Maja 10, I piętro, 11.03.2022. godz. 7-16
Lista najpotrzebniejszych artykułów:
- Folia NRC,
- Ogrzewacze do rąk,
- Śpiwory,
- Koce,
- Podpaski,
- Tampony,
- Pampersy,
- Krzesła plastikowe (obojętne jakie),
- Woda (butelki 2l lub 1,5),
- Antyseptyki małe (płyny, żele antybakteryjne),
- Chusteczki mokre małe opakowania,
- Usztywniacz do palców,
- Batony proteinowe,
- Zupki, typu gorący kubek i inne, które można zalać wrzątkiem i zjeść,
- Konserwy,
- Suszone owoce, orzechy,
- Żywność dla dzieci – musy, słoiczki z daniami obiadowymi, deserki,
- Kremy na atopowe zapalenie skóry, egzemę, oparzenia popieluszkowe,
- Małe poduszki typu jasiek,
- Maty i materace turystyczne,
- Bielizna termiczna,
- Siatki maskujące,
- Latarki, naładowane powerbanki, baterie, agregaty powyżej 5 kilowatów,
- Termosy, szybkowary.
Materiał oryginalny: Damian Miarecki, strażak i ratownik z Kobylanki pomaga na Ukrainie. Trwa zbiórka najpotrzebniejszych artykułów. Pomóżmy! - Gorlice Nasze Miasto
Tuż przed granicą umierają ludzie
Link do wywiadów: https://fb.watch/bYFOlx77iB/
źródło: Stowarzyszenie Folkowisko
Młodzi ratownicy z Sądecczyzny pojechali na Ukrainę pomagać uchodźcom
RDN, Maria Mółka, 28.03.2022
W akcje, zainicjowaną przez absolwentów i studenci kierunków medycznych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, zaangażowanych jest już blisko 20 osób. Każda z nich jedzie na jeden lub dwa tygodnie do punktu medycznego na Ukrainie, żeby tam pomagać osobom, które uciekają przed wojną.
Patryk Tylka, student ratownictwa pracował na Ukrainie, około 2 kilometry od przejścia granicznego w Budomierzu. – To znajdowało się w szczerym polu, przy prostej drodze, byliśmy więc wystawieni jak an dłoni na ewentualny atak wojsk rosyjskich. Nigdzie nie można czuć się w 100% bezpiecznym, a tam tym bardziej, ale mieliśmy koło siebie ukraińską służbę graniczną, tłumaczy i osoby, które nam wyjaśniały co robić w razie ewentualnej ucieczki z tego miejsca – relacjonuje ratownik.
Szymon Bochenek studiuje pielęgniarstwo, ale jest już ratownikiem medycznym pracującym w zawodzie. Na Ukrainie stacjonował za przejściem granicznym w Korczowej, gdzie ze swoją grupą tworzył ambulatorium.
Oprócz podstawowej pomocy medycznej trzeba było udzielać też wsparcia psychologicznego. – Spotykaliśmy się z atakami reakcji stresu pourazowego szczególnie wynikającymi z oddalenia od swojego domu, zostawienia wszystkiego w martwym punkcie, oni oczywiście nie wiedzieli, czy kiedykolwiek powrócą do swojego domu. Były też problemem z ciśnieniem, czy ogólnym osłabieniem tych osób i zaburzeniami gospodarki elektrolitowej – wymienia.
Na granicy najczęściej trzeba przeciwdziałać hipotermii albo całkowitemu wyziębieniu organizmu – dodaje Patryk Tylka. – Mam teraz przed oczami dzieci w wieku 3 może 4 lat, bez rękawiczek, gdy na polu było nawet do -10 stopni. Nam w ciepłych ubraniach było zimno, momentami trzęśliśmy się z zimna, a ręce tych dzieci były przemarznięte. Trzeba było je rozgrzewać – opowiada.
Wykorzystywane były do tego np. ogrzewacze chemiczne, czy folie NRC. Jak mówią sądeccy ratownicy – takie rzeczy wciąż są potrzebne na granicy. Sądeccy ratownicy pracowali za granicą z wolontariuszami Stowarzyszenia Folkowisko, która zbiera tego typu rzeczy.
Link do informacji: https://www.rdn.pl/news/mlodzi-ratownicy-z-sadecczyzny-pojechali-na-ukraine-pomagac-uchodzcom-zdjecia
Linki do wypowiedzi Patryka Tylki:
https://www.rdn.pl/wp-content/uploads/2022/03/28ratownik_patryk.mp3
https://www.rdn.pl/wp-content/uploads/2022/03/28ratownik_patryk2.mp3
Linki do wypowiedzi Szymona Bochenka:
https://www.rdn.pl/wp-content/uploads/2022/03/28ratownik_szymon.mp3
https://www.rdn.pl/wp-content/uploads/2022/03/28ratownik_szymon2.mp3