Wyjazd na stypendium to świetna okazja do tego, by udoskonalić swoje umiejętności językowe i poznać nową kulturę. Na jakie stypendia aplikować starając się o wyjazd do Chin?
Nasza rozmówczyni - Jagoda Komorek - opowie nam jak wyjechać na stypendium do Chin oraz zdradzi szczegóły życia studenckiego na uczelni chińskiej.
Jagoda Komorek jest laureatką Stypendium Rządu Chińskiego (2016 rok), ukończyła studia sinologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie pracuje jako analityk biznesowy z językiem chińskim.
- O jakie stypendium aplikowałaś?
- O oba, CSC i CIS (rządowe i konfucjańskie). Dostałam się również na oba i pojechałam na stypendium rządowe.
- Jakie były warunki aplikowania?
- Wszelkie dokumenty uczelniane (wykaz ocen, dyplom o ile ktoś już posiada, matura, zaświadczenie
o byciu studentem w momencie aplikowania) musiały posiadać tłumaczenia poświadczone. Dodatkowo potrzebne były 2(?) listy polecające od wykładowców oraz admission letter z uczelni, na którą chciało się aplikować. Dodatkowo na stypendium konfucjańskie potrzebny jest list polecający
z Instytutu Konfucjusza. Z doświadczenia wiem, że jeśli nie było się uczniem Instytutu krakowskiego to nawet nie ma co się trudzić, ale Poznań chętnie wydaje takie listy i prawdopodobnie jeszcze Opole. No i clou programu – HSK, musi być zdane i to zdane na odpowiednim poziomie. Wtedy, kiedy aplikowałam, wymagania nie były tak wyśrubowane jak obecnie i na stypendium półroczne wystarczyło HSK2 i HSKK podstawowy, a na stypendium roczne HSK3 i tak samo HSKK podstawowy. Sam proces aplikowania jest bardzo czasochłonny - to masa dokumentów, które trzeba skserować i wysłać – na CSC tradycyjnie pocztą, na CIS internetowo i pocztą.
- Dlaczego wybrałaś aplikację akurat o to stypendium? Co przesądziło o Twoim wyborze?
- Były to najłatwiej dostępne i najpopularniejsze stypendia, wtedy, kiedy aplikowałam (pierwszy raz, który zakończył się sukcesem, ale nie doszedł do skutku w 2015 roku oraz 2016 rok zakończony wyjazdem). Ważne też były kwestie finansowe – „pensja” wypłacana miesięcznie (2500 yuanów CIS, 3000 yuanów CSC), opłacone czesne oraz zakwaterowanie.
- Jak długo czekałaś na wyniki?
- Nie pamiętam ile dokładnie, ale myślę, że około 3 miesięcy. Terminy aplikowania są nienaruszalne, natomiast jeśli chodzi o ogłoszenie wyników, to już nie są tak zasadniczy, ale to też kwestia uczelni – jedne ogłaszają wyniki wcześniej, inne później.
- Jakich formalności należało dopełnić przed wylotem do Chin?
- Chiny wymagają raportu zdrowotnego z badaniami na HIV, kiłę i gruźlicę. Należy iść do lekarza
z wydrukowanym formularzem i lekarz musi się pod tym podpisać, zapewniając, że nie mamy problemów ze zdrowiem. Oprócz formularza, ja zabrałam ze sobą wszystkie badania, przetłumaczyłam podsumowania każdego z nich i poprosiłam lekarza o podpis pod każdym tłumaczeniem. Druga sprawa to wiza – kiedyś dało się ją zrobić zdalnie, teraz nie ma na to szans, no i trzeba kupić bilet. Nie zapomnijcie również zabrać zdjęć paszportowych, będą potrzebne np. do legitymacji oraz pieniędzy na start (np. na kaucję za pokój, pierwsze zakupy itp.), bo stypendium dostaje się nieco później (około miesiąc po przylocie, wtedy dostajemy stypendium za miesiąc zaległy i bieżący).
- Opowiedz o swoich początkach na uczelni chińskiej (zakwaterowanie, dobór przedmiotów, podręczniki, rozpoczęcie zajęć itd.).
- Jednym słowem chaos – a tak serio, z perspektywy czasu widzę, że to wcale nie był chaos, bardziej chyba szok, że jest się 10000 km od domu i życie wygląda tam zupełnie inaczej. No i wszyscy mówią po chińsku, co szokiem nie powinno być, a jednak jest.
Mieliśmy zapewniony transport z lotniska, potem zostaliśmy zakwaterowani.
Wracając do początków – na samym początku są testy poziomujące, na ich podstawie uczniowie są przydzielani do grup i w nich mają zajęcia obowiązkowe (np. słuchanie, mówienie, praktyczna nauka języka, czytanie ze zrozumieniem). Jeśli chodzi o wybór przedmiotów fakultatywnych to wystarczyło po prostu pójść na te zajęcia. Ja chodziłam na chiński prasowy i chiński biznesowy. Były jeszcze inne przedmioty do wyboru.
Dostałam od razu moją legitymację szkolną, a także starter z numerem telefonu i kartę do bankomatu – Wszystko to się działo w jednej sali na kampusie – uważam, że to bardzo wygodne rozwiązanie.
Z tego co wiem moja uczelnia była pod tym względem wyjątkowa (Nanjing Normal University) i chwała jej za to, bo zaoszczędziła nam dużo stresu związanego z dopełnianiem formalności (wizyta w banku
i założenie konta, wykupienie karty SIM z chińskim numerem telefonu itd.).
Przy wjeździe do Chin dostaje się pobyt tymczasowy, po około miesiącu trzeba się zgłosić do PSB
i aplikować o residence permit – to jest szczególnie ważne, ale dla świeżaczka, który jest pierwszy raz w Chinach, bardzo stresujące, bo wizyta na policji nawet we własnym kraju jest stresująca, a co dopiero gdzieś gdzie jesteśmy nowi.
- Jak wyglądał Twój przeciętny dzień na uczelni chińskiej?
- Od około 8 rano do południa trwały zajęcia. Z tego co pamiętam jeden dzień był wolny (chyba piątek), tak samo jak popołudnia, z wyjątkiem tych dni, w które odbywały się zajęcia fakultatywne. Potem drzemka (która dla Chińczyków jest obowiązkowym punktem dnia), obiad, odrabianie lekcji i nauka, no i jakiś spacer. Nankin jest wielki i piękny, więc zawsze można było odkryć coś nowego.
- Jak wspominasz pobyt w Chinach na stypendium?
- Myślę, że pojechałabym jeszcze raz jeśli miałabym okazję. Może nie na rok, bo jednak trochę „zapuściłam korzenie” w Polsce, ale na pół roku bez zastanowienia. Niesamowita przygoda, żałuję, że nie podróżowałam nawet w 1/3 tyle ile bym chciała, ale to błąd do naprawienia w przyszłości.
- Czy podróżowałaś? Jakie miejsce wspominasz najlepiej?
- Nie podróżowałam tyle ile bym chciała. Powód jest prozaiczny – nie miałam z kim, chociaż ludzie, którzy mnie otaczali byli cudowni, to niezbyt skorzy do podróżowania, a dziewczyna metr pięćdziesiąt, podróżująca sama po obcym kraju – trochę strach. Oczywiście to nie jest tak, że nie podróżowałam
w ogóle – zwiedziłam prowincję Jiangsu i bardzo się cieszę, że miałam taką okazję. Kiedy już nie mogłam wysiedzieć w miejscu to poszłam na całość, bo poleciałam do Seulu – nie Chiny, ale bardzo, baaaaardzo polecam – świetne miasto, piękne i bardzo ciekawe.
- Chiny słyną z niesamowitej kuchni, które danie jest Twoim ulubionym? A które najbardziej Cię zdziwiło?
- Jeśli miałabym wybrać tyko jedno danie to powiedziałabym, że kaczka po pekińsku to najpyszniejsza rzecz jaką jadłam. Pierożki, baozi, lody o smaku sernika – aż ślinka leci. Bardzo ciekawe są również hybrydy kuchni chińskiej i koreańskiej – grillowany mantou – pycha!
Co mniej najbardziej zdziwiło? Śmierdzące tofu. O Konfucjuszu z wąsem sumiastym! Jak to potwornie śmierdzi.... Zapach odrzucił mnie na tyle skutecznie, że podarowałam sobie próbowanie tego specjału.
- Czy chciałabyś coś powiedzieć osobom, które zastanawiają się nad aplikowaniem o stypendium?
- Nie zastanawiajcie się! Aplikujcie! Formalności jest wiele, ale spokojnie da się wszystko ogarnąć,
a jeśli nagrodą za ten cały trud ma być przygoda życia.... No to chyba sami możecie sobie odpowiedzieć czy warto. Tak ze studenckiego punktu widzenia to też nie ma lepszego sposobu na naukę języka jak bycie zmuszonym do jego codziennego używania. Nie twierdzę, że w trakcie pobytu nie miałam trudnych chwil, ale te dobre przeważyły i teraz mam niesamowite wspomnienia.
- Dziękuję za rozmowę!